wtorek, 10 października 2017

Jak się nie nudzić na emeryturze?



 Jak się nie nudzić na emeryturze? Rozmowa z Janem Franciszkiem Grandysem o jego pasjach.

 Od ilu lat jest Pan na emeryturze

Od 15 lat.

Jednak wciąż jest Pan czynny zawodowo?

Właściwie tak. Nawet nie czuję, że jestem na emeryturze, bo tak naprawdę nie mam wolnego czasu. Jestem wiecznie zajęty. Przede wszystkim dlatego, że razem z żoną od 2001 roku prowadzimy Niepubliczną Placówkę Doskonalenia Nauczycieli. Dzięki temu mamy stały kontakt ze środowiskiem szkolnym, wiemy, co się dzieje w szkołach, czym one żyją, jakie mają potrzeby. Poza tym, jako placówka doskonalenia, spotykamy się z osobami, które są ekspertami w swoich dziedzinach, np.: psychologia, pedagogika, biblioterapia, organizacja i zarządzanie, metodyka nauczania z różnych przedmiotów. Staramy się też utrzymywać wysoki poziom prowadzonych przez nas zajęć, co zapewniają nasi znakomici edukatorzy. To wszystko wymaga od nas wiele wysiłku, ale i wyzwala energię, pomysłowość. Dlatego praca ta daje nam dużo satysfakcji.

Słychać tę pasję w Pana głosie...

A mam już 51 lat pracy pedagogicznej do dnia dzisiejszego! Mogę nawet zdradzić pewną tajemnicę -  mój entuzjazm pedagogiczny i w ogóle mój entuzjazm, umrze dopiero w godzinę po mojej śmierci. Szczególnie, że mam również inne pasje. Na przykład bardzo lubię pracować w ogrodzie, relaksuje mnie to. Przez rok nawet zajmowałem się hodowlą pieczarek, ale musiałem z tego zrezygnować, gdyż zajęcie to pochłaniało zbyt wiele czasu. Poza tym bardzo cenię moją rodzinę i dlatego dbam o utrzymywanie więzi rodzinnych. Interesuję się między innymi przeszłością moich bliskich. Efektem tej pasji jest wydana przeze mnie historia rodziny z miejscowości Dobczyce koło Krakowa, bo stamtąd właśnie pochodzę. Zależało mi na tym, aby w tej książce pokazać zarówno ludzi, jak i miasto, które jest bardzo piękne. Zacząłem od legendarnego Dobka (kto czytał „Dzikowy skarb” Bunscha, może kojarzyć takiego rycerza Mieszka I), ale przedstawiłem również osoby ważne w moim życiu - mojego tatę, moją mamę, a także moją drugą mamę, która obecnie ma 103 lata. Opracowywanie tego typu materiałów historycznych jest dla mnie bardzo satysfakcjonujące, a przy okazji ważne dla moich bliskich, chociażby dla najmłodszych osób z mojej rodziny. Sam trochę żałuję, że tak późno się tym zająłem, bo na przykład nie pamiętam mojego dziadka, gdyż zmarł przed moim przyjściem na świat, a w domu się o nim nie mówiło. Mój tato również zmarł wcześnie, a mama zmarła, gdy się urodziłem, więc nie miałem takiego... „przewodnika po najbliższych”. Dlatego teraz spisuję historię rodzinną. Opisałem na przykład dzieje mojej teściowej (mamy mojej drugiej żony Zosi) Stasieńki, która była nazwana Dobreńką. Była ona zakochana w swoim miejscu urodzenia, czyli Machowie, dlatego nawet pozwoliłem sobie żartobliwie stwierdzić, iż w Księdze Rodzaju jest błąd, ponieważ według Mamy najpierw był Machów, a potem dopiero reszta świata. Uważam, że nawet drobiazgi dotyczące bliskich nam osób są ważne, że trzeba o nie dbać, utrwalać je, aby ich nie uronić, nie zgubić. Z tego powodu zajmuję się również organizowaniem zjazdów rodzinnych. Za nami już dwa takie zjazdy, a nasza rodzina liczy sobie ok. 90 osób, które na dodatek są porozrzucane nie tylko po całej Polsce, ale i po całym świecie. Ostatni zjazd odbył się w czerwcu ubiegłego roku i pojawiło się na nim 70 osób!

Zorganizowanie takiego zjazdu, to musi być ogromnie trudne przedsięwzięcie.

Trudne, ale bardzo piękne i satysfakcjonujące. Wszyscy wrócili szczęśliwi, zachwyceni, że się spotkali, że odnowili kontakty. Poza tym, po takim spotkaniu pozostają zdjęcia, filmy, a one staną się bogatym źródłem pamiątek dla nas, a także dla najmłodszych członków naszej rodziny. O nich samych również pamiętam i dlatego od 3 lat prowadzę kronikę moich najmłodszych wnuczek. Opisuję ich pierwsze dni, miesiące, lata, dołączam zdjęcia. Myślę, że kiedyś to będzie stanowiło jakąś wartość. Poświęcam na to dużo czasu, póki jeszcze mogę, bo niestety mam dosyć poważną wadę wzroku. Uniemożliwia mi ona już czytanie, ale mogę jeszcze rzeźbić.

Rozmawiamy właśnie w otoczeniu pięknych rzeźb. Proszę nam opowiedzieć o tej swojej pasji.

Lubię rzeźbić, a na dodatek jest to czynność, którą mogę łączyć z moją kolejną pasją, czyli nieustającą fascynacją historią. Rzeźbię dużo, wiele moich prac powędrowało w świat wraz z moimi przyjaciółmi i rodziną, bo chyba każdy jej członek ma w swoim domu jakieś wykonane przeze mnie dzieło. Pokazuję je również publicznie. Na przykład w Bibliotece Pedagogicznej w Tarnobrzegu odbyła się w marcu br. wystawa części moich rzeźb. To było 21 portretów Piastów, od Mieszka I do Kazimierza Wielkiego.

Czy postaci historyczne są Pana ulubionym motywem rzeźbiarskim?

Tak, ale nie tylko. Wykonałem też sporo obrazków z aniołkami dla dzieci. Z okazji uroczystości rodzinnych również przygotowuję jakieś prace, często o charakterze sakralnym. Zdarzyło mi się też mierzyć ze starymi Mistrzami, których obrazy szczególnie mnie zachwycają. Dużo satysfakcji daje mi  fakt, iż moje wersje tych dzieł bez wstydu można powiesić na ścianie, a niektóre nawet trafiły
w miejsca publiczne. Na przykład wyrzeźbiona przeze mnie „Ostatnia wieczerza” Leonarda da Vinci znajduje się w muzeum w Dobczycach, w parafii w Rzędzianowicach jest reprint „Baranka Wielkanocnego”, a niedaleko Mielca można zobaczyć obrazy takie jak „Mona Liza” czy „Dama
z Łasiczką”. Jestem też wielbicielem twórczości Matejki - jego malarstwo jest przecież źródłem niezwykłej inspiracji patriotycznej. Teraz kończę pracę nad portretem Tadeusza Kościuszki, ponieważ jest 200 rocznica śmierci tego wybitnego Polaka. Każde rzeźbienie, to dla mnie taka trochę intymna rozmowa z daną postacią, to przypominanie sobie wiedzy o niej, ale i poszukiwanie dodatkowych informacji. Teraz na przykład żona czyta mi książkę o Tadeuszu Kościuszce - to daje dodatkowy impuls twórczy.

Wiem też, że jest Pan wielbicielem poezji.

Uwielbiam poezję. Poezja pozwala mi na odsuwanie samotności, bo zawsze mam z kim porozmawiać. Znam na pamięć mnóstwo wierszy najwybitniejszych polskich poetów. Zachwycam się utworami Słowackiego czy Mickiewicza, ale lubię także innych twórców. Często też recytuję sobie ulubione wiersze. Zbieranie grzybów jest takim doskonałym momentem, aby powtarzać  jakieś długie utwory - na przykład  „Maraton” Kornela Ujejskiego, który się recytuje 40 minut. Albo bardzo piękny jest i wzruszający poemat Słowackiego „Ojciec zadżumionych”. Mam wrażenie, iż dzięki poezji mój język jest bogatszy. Zawsze chciałem pod tym względem dorównać mojej cioci z Czechowic, która bardzo pięknie mówiła. Aby to osiągnąć, dużo też czytałem. Ostatnio, ze względu na problemy ze wzrokiem, już nie czytam, ale za to słucham audiobooków. Niedawno zacząłem słuchać Sienkiewicza i odkryłem na nowo „Trylogię” - cudowne pióro, cudowne portrety psychologiczne postaci, niezwykły humor i niezwykła wyobraźnia... Odsłuchałem całą „Trylogię”, „Krzyżaków”, a teraz się biorę za „Quo vadis”. Sienkiewicz pozostanie dla mnie mistrzem, wzorem i bogiem literatury.

Oprócz miłości do swojego kraju i jego kultury jest Pan też ciekawy świata, gdyż
kolejną Pana pasją są podróże. Jakie miejsca oczarowały Pana podczas zagranicznych wojaży?

Dzięki temu, że mój syn zakochał się w Chince, mogłem być w Chinach i stanąć na Wielkim Murze. Pobyt w tym egzotycznym kraju stał się też dla mnie inspiracją do zgłębienia tajników chińskiej sztuki kulinarnej, bo zrobiła ona na mnie duże wrażenie. Byłem w Chinach trzy razy i mogłem obserwować, jak szybko zmienia się ten kraj, jaki tam dokonuje się ogromny postęp. Z innych podróży miło wspominam wyjazd do Turcji, bo udało mi się zwiedzić m.in. starożytną Troję, Efez oraz Konstantynopol, co dla mnie, jako historyka, było czymś wspaniałym, prawdziwą ucztą duchową. A wracając do Chin, to dzięki tym podróżom zacząłem uczyć się języka chińskiego, choć na takim elementarnym poziomie. Teraz trochę już go zapomniałem, ale w to miejsce zacząłem się uczyć włoskiego. Mieliśmy gościć Włochów w ramach Światowych Dni Młodzieży, a w ostatniej chwili okazało się, iż przyjadą Francuzi. Na szczęście kiedyś uczyłem się francuskiego, więc go szybko odświeżyłem i przez 5 dni gościliśmy przesympatyczną parę. Było bardzo miło.

Chiński, włoski, angielski i to wszystko na emeryturze?

Angielskiego uczyłem się już od kilku lat. Nie boję się tego języka, na poziomie podstawowym mogę rozmawiać. I to wszystko na emeryturze, a właściwie nie wszystko, bo jeszcze nie powiedziałem o przygotowywaniu ilustracji i ikonografii do niedzielnych mszy, głównie do czytań niedzielnych. Przygotowuję obrazy, notki biograficzne o prorokach, o ewangelistach, o księgach Starego Testamentu, itp. To również daje mi dużo satysfakcji. Zależało mi na tym, aby przybliżyć te teksty, bo one są trudne, szczególnie dla dzieci. Stary Testament operuje zakresem słownictwa o wysokim poziomie, które wymaga namysłu. Zajmuję się tym już czwarty rok i przygotowuję te informacje na każdą niedzielę. Dlatego nie mam czasu, aby się nudzić. Mimo że mam 76 lat, spędzam czas bardzo aktywnie i po prostu żyję pełnią życia. To ważne, bo jak człowiek jest radosny, to chętnie zrobi coś dobrego dla innych, a jak jest smutny, to się zamyka na ludzi, a to jest straszne.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Gazeta bezpłatna pt. "Pomocna Gazeta", nr 3/2017 ISSN 2450 - 090G, Wydawca: Farmacja i Medycyna Spółka z o.o. z siedzibą we Włodawie, Jak się nie nudzić na emeryturze? Rozmowa z Janem Franciszkiem Grandysem o jego pasjach. str.14 - 15

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz